środa, 12 listopada 2014

Japonia jaką pamięta Bobslej

Gdy wsiadamy do autobusu to "gdzie jedziemy Bela?" - "do Japonii",
a gdy Bela jedzie na rowerku to "gdzie jedziesz Bela?" - "domku NIE, Japonii TAK" - "acha. a gdzie będziesz spała" - "hotelu. mama łóżku. Bela hotelu". Bo Bela myślała, że kanapa, na której spała w hotelowym pokoju to był właśnie hotel.

Po pierwsze Bobslej przemianował się skutecznie na Belę. A po drugie, Bela odwiedziła w zeszłym miesiącu Japonię.

Na nasze pierwsze długie wakacje po ciężko przepracowanym roku wybraliśmy się do Tokio, Kioto i Osaki. Bela nadała naszej wyprawie prawdziwie radosnego wymiaru, gdy patrząc za okno po przebudzeniu (nie w każdym hotelu mieliśmy okna, ale to inny temat), wołała: "Japonia!" {właściwie to Aponia} oraz gdy robiąc kupkę powtarzała sobie pod nosem: "kupka [w J] Aponii". Był to po protu czas gdy Bobslej rozpoczął swoje komentowanie rzeczywistości.

No więc Japonia... to po pierwsze: ukłony, po drugie: zautomatyzowane kible, a po trzecie: świetne pociągi. Plus, surowe mięso. Plus, no English. Plus, rzecz oczywista Hello Kitty kawaii.

Ludzie kłaniają się wszędzie i nisko. Pytasz kogoś coś na ulicy, a on nie umie odpowiedzieć, ale kłania się zawsze i nisko. Wychodzisz z baru (nie to że po barach z dzieckiem chodziliśmy), a pan barman wychodzi za Tobą, staje na ulicy i w pas się kłania: sayōnara . 

Kible. Aż głupio o tym pisać, ale żeby się dobrze załatwić w Japonii to trzeba przeczytać instrukcję obsługi kibelka (praktycznie wszędzie, nawet w przydrożnych publicznych w lesie), opcji jest wiele: podgrzewanie, podmywanie na kilka możliwych sposobów, muzyczka lub inne odgłosy, pryskanie i wycieranie.

Pociągi japońskie nie mają chyba sobie równych. Szybkie, piękne, czyste, przestrzenne, punktualne. Każdy obywatel kraju polskich kolei państwowych w Japonii podróżuje z opuszczoną lekką szczęką.

Jedzenie to temat dla Michała, bo on próbował, więc on coś wie. O surowym koniu, sercu krowim, sushi, sushi oraz sushi. Ja wiem tylko tyle, że wszystko wygląda tam pięknie, i jakość produktów jest po prostu dobra. Prawie wszędzie. Nie to, że nic nie jadłam. Nie byłam po prostu aż tak rządna przygód jak małżonek.

Ciekawą rzeczą był w niektórych miejscach czy sytuacjach kompletny brak angielskiego. Nie mówię nawet o informacjach czy produktach w supermarkecie (nie jest to kraj dwujęzyczny, więc nie muszą podpisywać produktów po angielsku, w Polsce też nie podpisują), ale biorąc pod uwagę fakt, że odwiedzaliśmy miejsca turystyczne to fakt, że pan w restauracji nie umiał nawet powiedzieć YES lub NO, tylko po prostu patrzył na nas, był niemałym zaskoczeniem. Czy pani na informacji dająca nam wskazówki jak dojść tam i tam po japońsku... (wiem, w Polsce nie było by inaczej, ale gdzie Japonia a gdzie Polska...).

Jest to kraj dziwny, to każdy powie. Są tam zakochani w Hello Kitty panowie, którzy chichotają nerwowo gdy ciągnie ich do baru dziewczyna przebrana za różową pokojóweczkę. Krzyczą kawaii ("jaka słodycz!") gdy widzą coś słodkiego, np. Belę. I są to ci sami, którzy zalewają ulice swoimi surowymi twarzami w garniturach i z teczkami biznesmanów, a po pracy jedzą surowiznę i piją sake.

Zapraszam: ZDJĘCIA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz