czwartek, 24 lipca 2014

Bobslej w Polsce

Blog Bobsleja umarł na dłuższą chwilę ostatnimi czasy, ale teraz spróbuje zmartwychwstać (może).
Otóż ziemia polska została przez nas odwiedzona i gościła nas prawie przez miesiąc. Było to za krótko, a jednocześnie było to za długo.
Skrót telegraficzny jest następujący:

Podróż w tamtą stronę.
Podczas ponad 11-godzinnego lotu towarzysz ciocia atuu przydała się bardzo w parunastu odwiedzinach Bobsleja w ubikacji. Co więcej, była ona nawet podkładką pod srającego bez umiaru bobasa, tak więc dziękujemy jej nie tylko my za pomoc, ale również siedzenie samolotowe, które mogło szczęśliwie pozostać nieubrudzone.
Poważnie mówiąc, było kiepsko. Bobslejka bolała już pupa i wzywał na pomoc tatę. Nie miał jednak wyjścia i dotarł szczęśliwie do Helsinek, gdzie sranko ustało i dzieciątko już do Krakowa grzecznie spało.

Pobyt.
Najpierw było przestawianie się na czas polski, z pomocą rodziny i przyjaciół - w miarę sprawne i bezbolesne.
No a potem to już tylko same imprezki... Belard był pochłonięty spędzaniem czasu z rzeszami cioć, wujków, kuzynostwa, kolegów i koleżanek, o dziadkach już nie wspominając. Bezproblemowo wsiadał na przykład do samochodu dziadka i wyjeżdżał na cały dzień bez mamy. I nawet o nią nie pytał. A gdy wracał to najpierw zauważał jabłko [apko!!!] w jej ręku, a potem dopiero resztę jej ciała, która i tak nie wzbudzała tyle entuzjazmu co owoc.

Izabelard z zapałem zbierający do koszyczka kamyki.
Był to wspaniały czas dla małej Izabelki z kochanymi osobami i swojskimi krajobrazami. Okoliczności sprzyjały również rozrostowi, niestety nie owłosienia (!) ale za to słownictwa Bobsleja. Nazywa już prawie wszystko i wszystkich, po swojemu. Z dziadkami jest przykładowo po imieniu, a babcie pozostają babciami (najwyraźniej wyglądają starzej niż ich mężowie).

Podróż w tą stronę.
Krótsza, jako że obrót ziemi sprzyja w tą stronę.
Sprawniejsza, jako że przesiadki niecałe dwie godziny.
Weselsza, jako że starsza towarzyszka podróży głupawki na wysokościach łapie.
Mniej śmierdząca, jako że tylko jedna kupka - cicha, ładna i łatwa do usunięcia.
Ale niestety i mniej wygodna, jako że samolot przeładowany i łóżeczka dla Bobsleja tym razem brak.

Sumując, tęsknota za wszystkimi i wszystkim z Lubnia i jego 100-km promienia chwilowo zaspokojona. Teraz dobrze jest być już w domu, czyli w komplecie rodzinnym. A że owy komplet zamieszkuje obecnie Hong Kong, to niech Hong Kong się cieszy!
:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz